Historia pierwszego porodu Pauliny

Przed porodem


Jeszcze w ciąży, chociaż byliśmy z mężem (Daniel) dobrze przygotowani do porodu, to jednak opcji porodu domowego nie rozważaliśmy, uznając, że poród rodzinny w szpitalu jest po prostu okej. Podpisaliśmy nawet umowę z położną ze szpitala, żeby była dedykowana do naszego porodu. Kiedy jednak wybuchła pandemia koronawirusa i w niedługim czasie porody rodzinne stały się niemożliwe, zaczęliśmy się zastanawiać nad naszymi priorytetami – przecież chcieliśmy rodzić razem!

Niewiele czasu zajęło nam dojście do zgody, że zrobimy to; na miesiąc z hakiem przed terminem zaczęliśmy szukać położnej przyjmującej porody w domu- pierwsze spotkanie było kwalifikacją przygotowania psychicznego nas obojga do porodu; położna w rozmowie z nami chciała zobaczyć, czy na pewno jesteśmy gotowi do rodzenia w domu, czy wiemy „z czym to się je” i tę kwalifikację przeszliśmy pomyślnie. Kolejna kwalifikacja opierała się na dodatkowych badaniach z krwi oraz USG z przepływami (sprawdzenie pępowiny, wód płodowych itp.) po 37 tc.

Co ciekawe, mój termin porodu z USG wyznaczono przy pierwszym USG na 24 kwietnia, jednak data z ostatniej miesiączki przypadała na 2maja, więc rozbieżność była duża. Nasza położna (Ewa Mazurkiewicz), która wnikliwie sprawdziła wszystkie zdjęcia USG z I trymestru, stwierdziła iż termin będzie raczej na 2maja niż 24kwietnia, ponieważ główne badanie USG w I trymesytrze odbyło się zbyt późno (żaden z kilku ginekologów tego nie kontrolował). To był pierwszy ogromny plus naszego wyboru- nasz synek urodził się dopiero 7maja, co oznacza, że gdybym została przy terminie z 24 kwietnia, trafiłabym do szpitala na wywoływanie porodu.


Muszę tutaj podkreślić też, że faktycznie przygotowaliśmy się do porodu: ukończyliśmy kurs w świetnej szkole rodzenia (Evangelium Vitae we Wrocławiu-polecam!!!), a także przeczytaliśmy sporo książek i uczyliśmy się oddychania z różnymi filmikami położnych, douli itp. Dzięki zdobytej wiedzy, popartej doświadczeniem położnych, badaniami naukowymi i historią świata wiedzieliśmy, że poród jest fizjologiczny i NATURALNY i że mogę urodzić w towarzystwie położnej i męża we własnym domu.


Po terminie zaczęłam się bać, że poród się nie zacznie i moje ostatnie dni polegały na próbowaniu coraz to innych naturalnych metod wywoływania porodu. W zasadzie od początku maja zaczął odchodzić mi czop śluzowy z krwią, jednak akcja wciąż się nie zaczynała. Pudełko-niezbędnik do porodu przygotowane, neonatolog do domu umówiony, dom wysprzątany, zapasy na połóg zrobione, tylko dzidziusiowi się nie spieszyło. Cały czas byłam w kontakcie z Ewą, która uspokajała mnie mówiąc, że dzidziuś szykuje się do porodu i że na pewno wkrótce się pojawi.

Poród

5 maja pod wieczór zaczęłam odczuwać pierwsze skurcze, a o 3 nad ranem 6 maja nie mogłam już spać na leżąco podczas skurczów. Daniel zastanawiał się nawet, czy nie wziąć już wolnego w pracy, ale ostatecznie nie zdecydował się i bardzo dobrze, ponieważ nieregularne skurcze trwały przez cały dzień, pojawiając się częściej lub rzadziej. Pod wieczór wzięłam kąpiel, a kiedy Daniel poszedł na drzemkę, usiadłam w ciemnym pokoju przy świecy (oksytocyna lubi półmrok). Po niedługim czasie zaobserwowałam regularne skurcze i po chwili już obudziłam Daniela („to naprawdę zaczyna boleć”). Wtedy zadzwoniłam do Ewy, mówiąc, że skurcze są częste i dość regularne, ale Ewa zaproponowała, żebyśmy dały sobie pół godziny na dalsze obserwacje. Nie minęło jednak 10 min, kiedy już prosiłam Daniela, żeby zadzwonił ponownie do Ewy z prośbą o przyjazd (Ewa była o 22).Teraz się śmieję, że wtedy już naprawdę zaczął się poród, bo dopiero nad ranem, gdy Ewa wychodziła, zarejestrowałam, jaki ładny miała płaszczyk.


Okazało się, że to był dobry moment, ponieważ po badaniu rozwarcie szyjki macicy było na 6cm. Trochę czasu minęło zanim doszliśmy do 7cm, i przy kolejnym badaniu byłam zaskoczona, że to dopiero 7cm! Daniel świetnie dawał sobie radę w aktywnym porodzie, ponieważ moją ulubioną pozycją podczas skurczu było „uwieszenie się” na nim i pozostawanie w szerokim przysiadzie. Wydaje mi się, że większość skurczów przeszłam właśnie tak, co jakiś czas Ewa proponowała wejście do wanny i polewanie wodą i to rzeczywiście przynosiło ulgę. W krótkich przerwach między skurczami Daniel zrobił kawę dla siebie i Ewy oraz wyjął ciasto, które mieliśmy dla niej (kupiliśmy wcześniej, widząc, że poród chyba nadchodzi). Przez jakiś czas Daniel podbiegał do mnie podczas skurczy, w przerwie popijając kawę i jedząc ciastko. Wiem, że może wydawać się to lekko abstrakcyjne, ale ten spokój położnej i Daniela bardzo mi pomagał, nawet słuchałam ich rozmowy.

W czasie I fazy porodu pękł mi także pęcherz płodowy i w sumie niedługo potem rozwarcie miało 10cm. Skurcze parte były dość długie, bo trwały 1h35; Ewa, tak jak wcześniej, badała często tętno dzidziusia, obserwowała wstawianie się w kanał rodny. Pozycję w tej fazie porodu zmieniałam często, czasem na sugestię Ewy, czasem z własnego wyczucia.

Ostatecznie urodziłam w pozycji półleżącej- o 4 nad ranem powitaliśmy Tytusia, który okazał się całkiem dużym bobaskiem, bo ważył 3760g. Spokojny, popłakał tylko chwilkę- tak jakby ta długa droga wcale go nie zmęczyła. Od razu mogłam przytulić Tytuska, choć po 20min chciałam urodzić łożysko i oddać dzidziusia tacie, ponieważ mocno się trzęsłam po długich skurczach partych. Daniel odciął pępowinę (tego nie pamiętam). Także tatuś miał czas z synkiem, a ja po urodzeniu łożyska wzięłam z powrotem na ręce dzidziusia, który bardzo szybko przyssał się do piersi- nie wiem nawet kiedy. Następnie było szycie (miałam pęknięcie), mycie się i fantastyczna zupa pomidorowa w kilku porcjach zjedzona w łóżku.


Poród domowy okazał się wspaniałym i pięknym doświadczeniem- przez cały czas wszystko działo się w atmosferze radości i szacunku, Ewa była bardzo miła, dyskretna i nienachalna, ale w tym samym czasie reagowała bardzo odpowiednio i stanowczo do sytuacji. Jestem bardzo wdzięczna Ewie, mojemu mężowi i Bogu, że pomogli mnie i Tytusiowi tak dobrze przejść przez poród!

Kilka moich wniosków:

  • Poród domowy stwarza świetną okazję do tego, by zachować wszystko naturalnie- dziecko może urodzić się w półmroku i ciszy, czyli tak jak noworodki lubią. Nikt się nie spieszy, nie martwi zachowanym pęcherzem płodowym itp- cały poród ma swój rytm dostosowany do potrzeb rodzącej mamy i dzidziusia.
  • Pomimo tego, że poród sam w sobie jest fizjologiczny, nie uważam, że w obecnych czasach dużej medykalizacji jest dla każdej kobiety. Jeżeli nie wyobrażasz sobie rodzenia w domu, boisz się, nie rób tego.
  • Nie musiałam obawiać się przyspieszania akcji porodowej, podawania oksytocyny, zniecierpliwionego lekarza, niekulturalnej salowej. Wiem, że jest wiele fantastycznych położnych w szpitalach, jednak czasem to chory system je przeciąża. Wiedziałam też, że nie zostanę rutynowo nacięta, że podanie dziecka matce na min. 2h skóra do skóry to oczywistość po długiej i trudnej drodze porodu (po to też, aby wszystkie hormony nakręciły się tak, jak fizjologicznie potrzebują).
  • Na zachowanie dziecka składa się wiele czynników i jestem tego świadoma, jednak myślę, że ogromne poczucie bezpieczeństwa jakie stwarza dla dziecka poród domowy daje wspaniałe korzyści i pomaga maluchowi w adaptacji do nowego świata (podoba mi się, że poród domowy ma bardzo holistyczne założenia :)).
  • Fakt, że byliśmy sami po porodzie (+3 wizyty położnej) sprawił, że mogliśmy iść tylko za zdobytą wiedzą o karmieniu piersią- wiedziałam, że w pierwszych dwóch dniach w piersiach jest tylko trochę pokarmu i dopiero później zacznie się nawał. Dzidziuś sam decydował o tym kiedy chce być przy piersi i rozkręcił laktację wspaniale (chociaż swoje przeszliśmy przez wędzidełko). Wydaje mi się, że to było ogromnie ważne, że nikt nie podsuwał mi wątpliwości w stylu „Nie masz pokarmu”, „dziecko jest głodne”, „zacznij dokarmiać” itp.
  • Położna na wizytach patronażowych ważyła synka i wszystko odbywało się wzorcowo. Do dzisiaj jestem często zdumiona, jak bardzo w karmieniu piersią liczy się wiedza i hormony, nie emocje
  • Na poporodowe śniadanie mogłam zjeść ciemny chleb z awokado i wypić smoothie, a nawet poprosić o dokładkę!

Od położnej Ewy Mazurkiewicz:

Pierwsze porody (bez różnicy, czy w domu, czy w szpitalu) są wyjątkowe. Organizm kobiety wcześniej nie doświadczał wydawania nowego życia na świat, więc wszystko jest nowe. Poród bywa doświadczeniem ekstremalnym i tak naprawdę nigdy do końca nie można przewidzieć tego jak się potoczy. Dla mnie jako położnej bardzo ważne jest przygotowanie rodziców na to, co będzie się działo i dopuszczenie do siebie wielu różnych scenariuszy. Ta otwartość pomaga w przyjmowaniu tego co przynosi nam ten wyjątkowy czas.

Paulina i Daniel byli przygotowani rewelacyjnie. Świetnie ze sobą współpracowali, potrzebowali ode mnie drobnych wskazówek, w większości radząc sobie wręcz rewelacyjnie. Rodzili RAZEM i każde z nas doskonale wie, co to oznaczało. Pełna koncentracja na tym co się dzieje TU i TERAZ, otwartość na próbowanie kolejnych pozycji i ustawienia ciała, tak by pomóc dziecku obniżyć się w kanale rodnym. To była naprawdę ciężka praca, która owocowała postępem porodu. Większość skurczy mijała w pozycjach wertykalnych, ostatecznie Tytus urodził się ,,na boku’’. Wybór padł na tę pozycję ze względu na duże obciążenie tkanek krocza, zależało nam na jego ochronie. Od razu po narodzinach trafił na brzuch mamy.

Pierwszy posiłek po porodzie smakuje wyśmienicie
Pierwszy posiłek po porodzie smakuje wyśmienicie
Przeczytaj także:

Historia karmienia piersią Agnieszki

Leave a comment