Dziś przychodzę do Was z piękna historia porodowa Gabrieli. Mimo, ze minął ponad miesiąc nadal czuje te MOC! Te moc kobiecego ciała, które potrafi w tak piękny sposób stworzyć nowe życie i wydać ja na świat.
Czytajcie.
„Wanda to moje drugie dziecko. Przyszła na świat tak jak chciałam, tak jak wymarzyłam, tak jak zaplanowałam. Było inaczej niż za pierwszym razem…
Dwa lata temu urodziłam Ignacego w szpitalu, w Brzegu (woj. Opolskie). Był to traumatyczny poród. W wielkim skrócie – zostałam odesłana ze szpitala w moim mieście z powodu „braku miejsca”. Docelowo rodziłam leżąc na plecach, źle zaopiekowana, przerażona. Mimo pięknego rozwoju akcji porodowej przebito mi pęcherz płodowy, podano oksytocynę, nacięto dwukrotnie krocze, kazano mi przeć kiedy nie czułam skurczy (a wcześniej kiedy je miałam położnej nie było), aż w końcu lekarz i położna jednocześnie wyciskali mojego syna w asyście drugiej położnej, która ODBIERAŁA go z dołu.
Gdy okazało się, że jestem w drugiej ciąży całe to przeżycie wracało. Z podwójną siłą. Nie tylko było czymś przez co przeszłam, ale czymś co miało nadejść znowu. Na samą myśl o porodzie łzy napływały mi do oczu. Dlatego zaczęłam szukać pomysłów na rozwiązanie po mojemu. Tak, bym mogła czuć się bezpiecznie. Zainteresowałam się porodem domowym. Początkowo jako ciekawostką. Niedługo potem rozwijała się we mnie cała świadomość porodu. To było niezwykłe, pełne pasji. Szybko dotarło do mnie, że właśnie tego pragnę. Dzięki Wam nabierałam wiary, że poród można przeżyć normalnie. Ba, uwierzyłam, że może to być piękne wydarzenie. W tym samym czasie podjęłam terapię, by wyleczyć się z traumy, zaczęłam czytać, słuchać, oglądać. Zaczęłam zmiany w swojej głowie. W niedługim czasie udało mi się przekonać mojego Darka. Nie chciałam, by było to wymuszone. Wiedziałam, że przecież mogę postawić na swoim, ale chciałam, by on sam uwierzył, że od głowy zaczyna się wszystko; że to ja i poniekąd on mamy wpływ na przebieg porodu. Znalazłam położną. Kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu z Ewą podjęliśmy decyzję. To była dobra decyzja. Najlepsza dla mnie i naszego dziecka. Na pytania znajomych czy rodziny o naszą Ewę, odpowiadałam, że przekonała mnie do siebie tym, że do niczego mnie nie przekonywała.
Moja ciąża była książkowa, wyniki bardzo dobre, lekarz zachwycony, do tego Wanda szybko ułożyła się główką do dołu i tak już trwała. A ja byłam bardzo spokojna, że wszystko idzie zgodnie z planem. Fizycznie nie czułam się najlepiej. Zupełnie inaczej niż przy pierwszej ciąży. To rwa kulszowa, to pachwiny, bóle kręgosłupa, pobolewał mnie pęcherz, żołądek, a to z kolei żebra. Zawsze mnie coś bolało. Bliżej końca moje samopoczucie było bardzo kiepskie. Psychicznie byłam bardzo zmęczona. Czułam jakbym wegetowała. Nie miałam na nic siły i chęci. Od połowy 37 tc miałam wrażenie jakby to miało być już. Siedziałam jak na bombie trzy tygodnie. Do tego przed samym terminem i po nim codzienne telefony lub wiadomości z pytaniem – rodzisz? doprowadzały mnie do szału. Te, z grupy „jak się czujesz?” były nawet miłe 😉.
Wanda urodziła się w 40+5 tc. Tak samo jak mój starszy syn. Bardzo chciałam, by było to w ciągu dnia. I tak się stało. Stres związany ze świadomością wybudzania Ignasia moim krzykiem, oraz myśl, że mogę obudzić sąsiadów mógł wszystko popsuć. Od 4 wybudzały mnie skurcze. Śniłam, że rodzę. Skurcze w śnie były tymi prawdziwymi na jawie. Potem wracałam do tego samego snu, do tego samego momentu śnienia. Tak do 6. Zaczęłam mierzyć skurcze które już tylko przybierały na sile, nabierały tempa. Około 10 Ewa była już z nami. Przyjechała na 4 centymetry. Nie badała mnie więcej. To było dziwne. Mogłam o tym zdecydować. Pamiętam z porodu w szpitalu te badania na skurczach, całe ich mnóstwo. Teraz też byłam bardzo wrażliwa, ale myślę, że wiedza dotycząca rozwarcia była mi zbędna, o ile Ewa miała wszystko pod kontrolą. Nie koncentrowałam się na tym ile jeszcze zostało, na tym jak daleka droga przede mną, na kryzysach siódmego centymetra o których czytałam. Było tu i teraz.
Czułam się bezpiecznie. Po prostu bezpiecznie. Czułam, że jestem w dobrych rękach. Byłam świadoma, mogłam choć trochę ogarnąć ten ból. To było odkrywcze. Po prostu coś z nim zrobić. Rozładować, przenieść, rozdmuchać. Tak, było ciężko, ale poradziłam sobie. Niesamowite! W czasie partych skurczy patrzyłam w lustro. Patrzyłam sobie w oczy. Nie było w nich strachu czy niepewności. Była siła i determinacja. Czułam tąpnięcie główki razem z wodami płodowymi, gdy zaczynały się parte. A potem już tylko ostatnie 10 minut, choć trwały jak godzina. Czułam rozciąganie mojego ciała i pieczenie, gdy pojawiła się główka Wandy. Intuicyjne próbowałam oswoić to uczucie i zatrzymać jakikolwiek ruch w ochronie samej siebie. To również było odkrywcze. Nie było mi trudno uwierzyć w słowa Ewy, że dobrze wiedziałam co mam robić. Dzidzia przyszła na świat o 13:04.
Wanda zrobiła nam ogromną niespodziankę. Okazało się, że jest praktycznie czterokilogramowym bobasem. Ostatnie badanie USG na chwilę przed porodem pokazało wagę 3600 (+/- 500 g). I oczywiście liczyłam 500 g. pomyłki- ale w dół. Mam 154 cm, średnio ważę 47-48 kg. Syna urodziłam z wagą 3250. Dlatego nie spodziewałam się tak dużego dziecka. Chyba nikt się nie spodziewał. Moje ciało zniosło to bardzo dobrze. Skończyło się otarciem. Po dwóch dniach już go nie czułam.
Mój Darek był przy mnie, był tego częścią i też nie był bezradny. Kochający. Cieszą mnie jego pozytywne odczucia, dobre wspomnienia. Sam mówi, że było magicznie i pięknie ❤️ I była @Ewa Mazurkiewicz, z pysznym buraczanym Brownie. Troskliwa, życzliwa, z wyczuciem, kompetentna .
Wspaniale było być w swoim łóżku. Już z Wandą przy piersi. Razem. Ignaś (starszy syn) wrócił do domu od babci bardzo podekscytowany. Przecież cały czas trzymał kciuki. Teraz mógł pocałować siostrę po tej stronie brzucha. Jedno jest pewne. Mam dobre wspomnienie. Może nawet wspaniałe❤️”
Pn-pt: 9:00-15:00