Historia porodu domowego Oli

31 sierpnia minęło 7 dni od wyznaczonego terminu porodu. Byłam coraz bardziej zestresowana tym, że nic się nie dzieje, że nie mam żadnych objawów zbliżającego się porodu. Bałam się, że moje marzenie, żeby urodzić w domu nie spełni się.

Tego samego dnia wróciłam z zakupów i w trakcie jedzenia obiadu (kilka minut po godzinie 17) poczułam pierwszy skurcz. Za chwilę kolejny i kolejny. Odstęp co 7 minut. Nie byłam pewna czy „to już” bo pomiędzy tymi mocno bolącymi skurczami miałam słabsze skurcze. Więc stwierdziłam, że skoro są takie niby regularne, ale nie do końca to pewnie fałszywy alarm. Na wszelki wypadek zadzwoniłam po moją mamę, żeby zabrała starszą córkę do siebie i dałam znać położnej, że coś się może zaczyna, ale jeszcze nie jestem pewna i dam znać.

Razem z mężem zaczęliśmy sprzątać i szykować mieszkanie, nagle skurcze zrobiły się mocniejsze i co około 4 minuty. W trakcie skurczu klęczałam oparta o łóżko, mogłam skupić się na oddychaniu, nikt mi nie przeszkadzał, było mi dużo łatwiej znosić skurcze niż przy pierwszym szpitalnym porodzie. Nie walczyłam z bólem, po prostu go przyjęłam. Myślałam o tym, że przybliża mnie on do pierwszego spotkania z dzieckiem.

Mój mąż pilnował czy niczego mi nie brakuje, przytulał mnie, wspierał, masował.

O 18:30 napisałam do położnej, że może już do nas jechać (miała do nas ponad 2 godziny jazdy). Spędziłam trochę czasu pod prysznicem, polewając się ciepłą wodą. Wróciłam do łóżka, nie miałam już siły stać, czułam, że potrzebuję się położyć. Zrobiłam się senna, było mi zimno, miałam dreszcze. Przed 21 poczułam, że skurcze się zmieniają na parte. (w trakcie pierwszego porodu miałam skurcze parte przed pełnym rozwarciem, dlatego tym razem starałam się nie przeć bo nie wiedziałam czy już mogę.) o 21:13 zadzwoniła położna, że już jest pod naszym blokiem, mój mąż pomógł wnieść walizki z rzeczami do porodu (mieszkamy na 4 piętrze bez windy), czekając na nich zaczęłam przeć, za chwilę położna szybko mnie zbadała, kilka partych i o 21:33 urodziła się nasza druga córka – Gaja.

To był piękny, świadomy poród. Z cudowną położną Ewą Mazurkiewicz. Każdej rodzącej życzę tak wspaniałej położnej i tyle szacunku i wsparcia ile ja dostałam przy tym porodzie.

Od położnej Ewy Mazurkiewicz:

Poród Oli przypadł dokładnie w dniu gdy byliśmy w trakcie przeprowadzki całą rodziną. Pakowanie rzeczy, przewożenie – a tu nagle telefon! Już wiedziałam, że na mnie pora. Ola jeszcze mnie nie wzywała, ale ja pojechałam zatankować samochód i przygotowałam się do dość dalekiej drogi. W międzyczasie dostałam informacje, że skurcze się nasilają i powinnam już wyruszać. Szybko wsiadłam do auta i rozpoczęłam trasę. Na 20 min przed planowanym dojazdem do miejsca porodu Ola zadzwoniła, że ma parte. Mknęłam jak najszybciej umiałam dociskając pedał gazu do podłogi. Musiałam przecież zdążyć.

O 21:15 byłam na miejscu. Szybkie badania, główka w dnie miednicy, byliśmy na końcu porodu. Osłuchałam tętno dziecka. Regularne, miarowe, o prawidłowej częstotliwości. No to rodzimy! Gaja pchała się na świat, a ja razem z Olą starałyśmy się ją ,,wydmuchać’’. Z każdym kolejnym skurczem przesuwała się o kilka milimetrów w dół. Starałam się, aby było powolutku i delikatnie. Zależało mi na tym, żeby urodziła się łagodnie i bez urazów krocza u mamy.

Zaraz po narodzinach trafiła na pierś mamy. Wstępne badanie noworodka i ocena stanu w skali Apgar odbyło się w kontakcie skóra do skóry.

To, co najbardziej wspominam z przebiegu tego porodu to niesamowity spokój Oli i jej męża. Większość skurczów spędzili razem, widziałam ogromne opanowanie przyszłego taty, który doskonale wiedział co ma robić.

Przeczytaj także:

Historia pierwszego porodu Pauliny

Historia karmienia piersią Agnieszki

 

Leave a comment